Wszystko zaczęło się w piątek 9 sierpnia około południa kiedy to postanowiliśmy we trzech pójść na krótki spacer. My czyli ja i Starsi Panowie Dwaj. (Kto nie wie o kim mowa niech przejrzy nazwy drużyn na Rzeźniku Anno Domini 2012 i 2013). Wyszliśmy z Rajczy w kierunku Nickuliny w jakiś czterdziestu stopniach Celsjusza i doszliśmy do szlaku który był fragmentem trasy zimowego biegu Wilcze Gronie, który biegłem w styczniu w śniegu po kolana. Poszliśmy więc w górę i po chwili przerwanej zeżarciem paru kilo jeżyn doszliśmy na grań. Stamtąd postanowiliśmy pójść po śladzie Wilczych Groni….i prawie się udało. Niestety norweska strona meteo YR.NO zapowiadała potężne burze w rejonie Rajczy od 14:00. Była mniej więcej 13:00 kiedy zobaczyliśmy czarne niebo od południa. Nasz spacer przerodził się w bieg granią będący ucieczką przed nadchodzącym niebezpieczeństwem. Zbieg z grani stokiem narciarskim dostarczył podobnych wrażeń jak w styczniu, z tym że tym razem nie było śniegu. 100 metrów przed naszą kwaterą dopadły nas krople o średnicy kilku centymetrów. Była 14:05. CHA! Norwedzy się pomylili….o 5 minut. I tak to właśnie nie zrobiliśmy planowego truchtania przedstartowego. Zamiast niego było nieplanowane spylanie przed burzą.
Następne 12 godzin było do przewidzenia: burza, pioruny, deszcz nawalny, super burza, zajebiste pioruny, ulewa, gradobicie, burza, deszcz….no coś w tym stylu. Ogólnie spać było trudno ale biegacz potrafi. Choćby godzinę, choćby na raty….
Obudził nas budzik o 3:00. Kogo zresztą obudził to obudził: ja swój wyłączyłem o 2:59 (po co marnować baterię? Może się przydać na trasie!) Klątwy które cisnęły się na usta sąsiadom zza ściany, którzy nie mogli przespać dyskusji na temat: na krótko? Chyba cię pogięło! Jest z dziesięć stopni, a jak zacznie padać to się wyziębisz. Na górze będzie zimno…. Majtki pod lycry? Chcesz się obetrzeć?….Zakleiłeś sutki?….Ile batonów bierzesz?…itp….niósł sobotni poranek wzłóż koryta rzeki Soły jeszcze długo po naszym wyjściu na start. A tam elektroniczny banner wyświetlał w kółko: już nie będzie padać! I nie padało…
Ruszyliśmy punktualnie o okrągłej 4:35….Miało być o 4:30 ale był problem z pociągiem. Co z jakim pociągiem? Z normalnym! Osobowym ze Zwardonia. Nie dość że ten blaszany pokrak zakłócił ducha rywalizacji, bo organizatorzy zabronili biec pierwsze 4km w tempie szybszym niż 3:30, żeby się z nim nie spotkać na przejeździe, to jeszcze opóźnił start o 5 minut. Dobrze że się chociaż nie spóźnił i miarowym tu tu, tu tu pozdrowił nas z nieodległego torowiska kiedy przebiegaliśmy drogą w stronę Zwardonia.
Pierwsze 6km po asfalcie było niezłą rozgrzewką, a że doświadczenie z poprzednich górskich startów mówiło: nie ma sensu lecieć na początku po 4:30 a potem umierać po 15:30, więc starałem się nie wzbijać ponad sensowne 6:00. Po zejściu z asfaltu było jak zwykle: w górę i nierówno. Z tym że w Beskidach jest jakoś nierówniej niż gdzie indziej. Woda potrafi wyrzeźbić drogę bardzo głęboko i nie dość zę biegniesz w górę to jeszcze jakby po plaży (czyli lewa noga wyżej albo prawa noga wyżej – wybór należy do ciebie). Na pierwszym punkcie kontolnym (limit 2h) byłem w 1:15. Potem szybki zbieg stromym zboczem i pierwszy test przyczepności butów. I tu kolejny moment kiedy można powiedzieć: doświadczenie procentuje….tak… po MGSie kiedy na trasie byłem po prostu głodny i padłem na trzydziestym – potem to już było 16km walki o dotrwanie, tym razem zjadłem jajecznicę z 2 jajek i trzy kromki chleba z dżemem malinowym. Ale co to ma do przyczepności butów? A ma! To samo doświadczenie kazało założyć z trzech par trailówek które posiadam, te na błoto i ogólnie śliskie nawierzchnie, czyli: Inov-8 295 (ten tekst nie jest sponsorowany przez Napieraj.pl organizatora biegu a przy okazji dystrybutora marki Inov-8 – po prostu biegłem w butach od nich) A na zboczu orły wywijali ci których zawiodły buty. Niestety po 12 godzinach intensywnych opadów niekoszona trawa nie należy do super przyczepnych, a jak na dodatek pokrywa powierzchnię pochyloną pod kątem 45 stopni do poziomu to dużym wyczynem jest nie mieć z nią kontaktu. Mnie się udało. Nie byłem wyjątkiem ale też nie było to regułą. Dalej było jak zwykle: góra, dół, góra, dół, krzywo, kamieniście, ślisko, błotniście, mglisto….Wyprzedzałem na zbiegach, dawałem się wyprzedzać na podbiegach (raczej podejściach). I tak przez kolejne kilkanaście kilometrów…Aż zrobiło się wąsko, ścieżka nie dawała szans na wymijanie, w dodatku zmieniła się w strumyk. Próby skakania z kamienia na kamień dawały w końcu zawsze ten sam rezultat: woda w butach. I tu kolejny test trailówek: czy strumyk który wpadnie do buta opuści go szybko i bez protestu? Moje Inov-8ty oddawały wodę przyrodzie bez zbędnej zwłoki. I kolejny plus za doświadczenie: nie wziąłem stuptutów! Skarpetki (najcieńsze jakie miałem) nie chłonęły wody, a stuptuty po nasiąknięciu ważyłyby pewnie po pół kilo każdy (i po co się bić o 10g na wadze buta i płacić za to krocie?) Ratunkiem przed strumykiem okazał się kolejny podbieg: jak wiadomo woda w górę nie płynie, więc zrobiło się nagle trochę bardziej twardo i sucho. Tyle że dotarliśmy na szczyt Wielkiej Raczy, gdzie duło mocno i zrobiło się zimno. Na szczęście jest tam schronisko: szybki zakup coca-coli, zjedzenie batona, przepak ener-żeli i w drogę. Co robili biegacze którzy rozsiedli się za stołami nie wiem…ja nie siadałem. Zwłaszcza że był to 27 km i 3h30 biegu. A ze Racza jest wielka nie bez kozery, to dalej było w dół. Czyli szybko. No szybko jak na góry i jak na rozsądne rozkładanie sił. Jak tempo w górach jest 6 z hakiem to jest dobrze! I było dobrze. Wyprzedziłem parę osób i samotnie zmierzałem w dal, pilnując by nie zgubić szlaku i tasiemek wyznaczających trasę. W pewnym momencie gęsta kępa krzaków z prawej strony wąskiej ścieżki poruszyła się dając wyraźnie znać że jest w niej jakieś duże zwierzę… O k…de! Spiąłem wszystkie mięśnie….nastawiłem kijki w taki sposób aby wykuć oczy rohaczowi czy innemu knurowi który wylezie z chaszczy. I obcy się wyłonił! Na szczęście miał pomarańczowe lycry i różowe skarpety kompresyjne, co uchroniło go, a właściwie ją od niechybnej śmierci spowodowanej przebiciem na wylot dwoma kijkami trekkingowymi! Malwina ale mnie nastraszyłaś!!!! No tak: przecież dziewczyny nie sikają na środku ścieżki…. W ten sposób miałem miłe towarzystwo na kolejne kilka kilometrów biegu aż wspólnie dogoniliśmy partnera biegowego Malwiny i dalej było znowu: oni szybciej pod górę, ja szybciej w dół. Na jedyny punkt odżywczy na trasie znajdujący się na 37km wpadłem sporo przed nimi. I tu niestety popełniłem błąd kusząc się na drożdżówkę z serem. Czas spożycia pozbawił mnie całej wypracowanej przewagi. Dodatkowo szybki banan i pomarańcza i w drogę. Ale od tej chwili Malwinę i jej kompana oglądałem tylko z tyłu. I nic nie pomogło że do mety było już raczej w dół. Na 42km pojawiłem się w 5h50min od startu. I tu na pozór trudna decyzja: 50km czy 80km? Ponieważ od dawna zakładałem że Chudego biegnę na krótszym dystansie wybór był jednak oczywisty. Od zwrotnicy zaczęło się ostre zbieganie. Ponieważ do mety zostało ponoć równo 10km kuszące było przyspieszenie w celu zmieszczenia się w 7 godzinach. Szkoda tylko że nikt mi nie powiedział że po drodze są jeszcze solidne podbiegi…i to nie mało. Ostatnie odcinki zbiegu były już zdecydowanie ponad siłę moich czworogłowych. Dałem się wyprzedzić kilku szybkozbiegaczom. Ku mojemu zdziwieniu po wybiegnięciu na asfalt w Ujsołach wciąż mogłem utrzymać nienajgorsze tempo biegu. Nie było tego dużo ale jednak. I tak dotarłem do mety przy amfiteatrze po 7 godzinach 15 minutach i 59 sekundach od startu. Czy mogło być szybciej? Pewnie trochę tak…ale to i tak był dobry bieg.
Z ciekawostek: drugi zawodnik na krótszym dystansie siedząc przy stole po biegu wypalił tak na oko z pół paczki papierosów, natomiast zwycięzca trasy długiej wypił na trasie 2 piwa. Na pytanie skąd je wziął odpowiedział: jak to skąd? Kupiłem sobie! W schronisku.
Chudego trzeba powtórzyć. A może nawet wydłużyć. Może będzie słonecznie? Byle nie straszyło pogodą frontową jak w tym roku.
Naderek.
Grunt to krótko, zwięźle i na temat……..:)
szacun za lekkie pióro!!!
Mirka, jak chcesz to wersję długą specjalnie dla ciebie napiszę i prześlę mailem 🙂
Witaj Piotrze,
gratulacje,
myślę że ten opis jest wyczerpujący i wystarczający. Powiedz jak Ty to robisz, tyle energii i takie wyniki.
Szacun 🙂