Moja pierwsza „100”
Najtrudniejsza jest noc przed startem. Wiesz, że musisz się wyspać, a tu adrenalina nie pozwala zasnąć. Wstałam o godz. 2 nad ranem. Zjadłam owsiankę i uzbrojona w plecak, kije do podchodzenia, poszłam na start biegu (deptak centrum Krynicy). Jest ciemno, mamy czołówki na głowach. Oddajemy oznaczone worki z jedzeniem i ubraniami na ewentualne przebranie się do podstawionych ciężarówek. Będą trzy przepaki: Rytro, Piwniczna, Wierchomla. Witam się ze znajomymi, życzymy sobie powodzenia. Ostatnie zdjęcia przed startem i o 4 rano ruszamy. Jest bardzo ciemno. Biegniemy przy świetle z czołówek. Nie lubię biegać po leśnych ścieżkach nocą. Trzeba się bardzo koncentrować aby nie potknąć się o korzenie i nie nabawić się kontuzji na początku biegu. Biegnę w towarzystwie Mariana i Rysia. Jest chłodno, tempo biegu spokojne. Na szczycie Jaworzyny zaczyna się wschód słońca. Coś pięknego!! Mgły opadają na dół do miasta i wyglądają jak mleczne jeziora w dolinie. Na niebie lekko różowa poświata i wyłaniają się z ciemności szczyty gór. Panorama przepiękna. Widać nawet Tatry.
Cały czas myślę o limitach czasu ustalonych dla poszczególnych przepaków. W przypadku gdy się nie zdąży przybiec w określonym czasie zostaje się zdjętym z trasy i jest zakaz dalszego biegu. Wiem, że muszę mieć zapas na pierwszym i drugim przepaku ok.1 godz. w stosunku do limitu. Do pierwszego punktu kontrolnego przybiegłam z dużym zapasem. Czułam się bardzo dobrze. Krótki odpoczynek 5 minut i w drogę na drugi etap. Tego odcinka obawiałam się najbardziej. Czekało mnie teraz podejście pod najwyższą górę Radziejowa 1262m. W brew wcześniejszym obawom bardziej zmęczyłam się podejściem na Halę Przehyba niż na sam szczyt Radziejowej. Potem długi zbieg po betonowych płytach do Piwnicznej. Ta trasa dała mi się mocno odczuć. Moje „czwórki” pulsowały i zaczynały boleć. Na tym postoju już nie miałam dużego zapasu czasu. Był Piotruś, dał mi bułkę, którą posiliłam się troszkę, obmyłam twarz wodą i dalej w drogę. Duży minus dla organizatora biegu, na punktach żywieniowych nie było izotoniku do picia, bułek. Były tylko banany, rodzynki i woda gazowana.
Trzeci etap kończący się przy hotelu Wierchomla był łatwy i szybko go przebiegłam, choć męczyło mnie słoneczko, które pięknie przyświecało i grzało niemiłosiernie. Znowu maleńki 5 minutowy odpoczynek i ostatni etap 23km. do Krynicy.
Zaczyna się ostrym podejściem pod Wierchomlę trasą wzdłuż wyciągu krzesełkowego. Gorąco i zmęczenie było już duże, szłam bardzo wolno. Zawodnicy idą pojedynczo lub w małych dwu osobowych grupkach. Nie rozmawiamy bo każdy ma dosyć tego stromego podejścia. Mam taką myśl, że ten wyciąg nie może być aż taki długi więc posuwam się noga za nogą nie podnosząc głowy do góry aby nie patrzeć jak jeszcze daleko. A potem to już tylko zbieg po kamieniach i drogą leśną lekko po górę do ostatniej bacówki z pomiarem czasu pod Runkiem. Jeszcze tylko 12km. Myślę, że to musi być bardzo smutne dla tych, którzy dobiegli aż tu i nie zmieścili się w limicie czasu i nie zostali wypuszczeni na ostatni odcinek trasy.
Teraz to ja już wiedziałam, że dojdę. Miałam duży zapas czasu i „tylko” 12 km . Maleńki szczyt Runek 1080m i zbieg do Krynicy. Najbardziej bolą mnie uda i ciężko mi zbiegać. Mówi się, ze biegi górskie wygrywa ten kto dobrze zbiega. To jest prawda, duża sztuka, odwaga. Ja tego nie opanowałam i cierpiałam na końcówce biegu. Szłam i biegłam na zmianę, rozmyślałam o moich wszystkich koleżankach i kolegach biegaczach, którzy przed biegiem wspierali mnie esemesami, dzwonili do mnie, trzymali za mnie kciuki. Wiem, że jest to bardzo potrzebne każdemu i dodaje sił właśnie w takich chwilach dużego zmęczenia. Wiedziałam, że czekają na mnie na mecie w Krynicy i całym sercem chciałam być już z nimi.
Jak wbiegłam na pasaż krynicki byłam bardzo radosna, szczęśliwa. Usłyszałam głos spikera „ Ewa Matuszewicz Kondycja z Piaseczna pod Warszawą”. Okrzyki Marzenki, Asi, Zenka, Rafała, Johana to jest cudowne niezapomniane wrażenie. Na mecie pogratulowaliśmy sobie z Darkiem (mój partner z Rzeźnika) ukończenia biegu.
Te chwile są piękne, kiedy mogłam uściskać ich wszystkich. Oni czekali na mnie i wierzyli, że wytrwam dam radę. Najbardziej wzruszył mnie nasz Zenek, który powiedział, że miał łzy w oczach jak mnie zobaczył wbiegającą. I ja też się popłakałam bo to naprawdę kawał wysiłku ten bieg.
Bardzo dziękuję trenerom, za wskazówki i rady w przygotowaniach i wszystkim, którzy myśleli o mnie ciepło.
Ewa
Gratulacje, Ewo! Ultra robi wrażenie 🙂
Ewa! Gratulacje! Wielki wyczyn!
Brawo Ewka. Może następnym razem cię dogonię, ale muszę więcej ćwiczyć.
Przy okazji gratulacje dla Piotra Nadrowskiego i Ani Morawskiej, którzy biegli
66 km z metą w Muszynie.
Ewa wielkie gratulacje za wyczyn i twoją niezłomność, jestes niesamowita!! 🙂
Na Półmaratonie w Tarczynie miałem wielką przyjemność porozmawiania z Ania i Darkiem o waszych ostatnich wyczynach ultra. Jeszcze raz wielki szacunek dla Was wszystkich, Ani, Ewy, Darka, Piotrka i pozostałych!! 🙂
Ewa, Ogromne Gratulacje!!! Niesamowity wyczyn.
Szacunek dla Ciebie, Darka, Ani i Piotrka. TWARDZIELE !!!
Gratulacje dla Ewy nie za zajete miejsce tylko za ukończenie dystansu. SZACUN !!!
Brawo dla Ewy i Darka (i oczywiście Ani za 66km) Ja choć planowo wydłużałem dystans, wciąż z przerażeniem myślę o tym że zamiast w Piwnicznej wykąpać się w Popradzie aby schłodzić nogi i piwo, miałbym biec kolejne 34km. Ale kiedyś…..
Acha i jeszcze 2 sprawy:
Ewa: sorki za moją nieobecność na mecie – zaspałem. Gdybyś biegła półtorej godziny dłużej to bym zdążył 🙂
Jacek Dziekoński: wiem wiem, znów brałem udział w biegu towarzyszącym na 66km. Cóż taki rok….
Ewa, wielkie gratulacje, dla Wielkiej Biegaczki!
Naderku, gdyby Ewa biegła półtorej godziny dłużej, to nie zmieściłaby się w limicie, a tego jej chyba nie życzyłeś.
Ja pomaszerowałam na metę godzinę przed przybyciem naszych „setkowiczów”, żeby tego ważnego momentu nie przegapić.
Byłam przejęta i wzruszona, kiedy dobiegli.
Też się dołączam do gratulacji. Wspaniała sprawa !